środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 1

Zanim zaczniesz czytać puść tę piosenkę (: 

-Pani Coco Marlboro.- Wykładowca wyczytał moje nazwisko i podszedł do mojej ławki.- Bardzo ładna praca, myślę, że pańska rozprawka na temat kary śmierci jest odpowiednio przemyślana i wywarzona.-Dodał mężczyzna. Po Sali przeszedł pomruk zadowolenia. Coco Marlboro. Kokaina i papierosy. Z tymi właśnie używkami wszystkim kojarzy się moje nazwisko. Nigdy nie zdążyłam podziękować za nie rodzicom, bo oboje zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam zaledwie roczek. No trudno, już przyzwyczaiłam się, że moja godność wzbudza śmiech u wszystkich znajomych. Kiedy zajęcia z historii prawa dobiegły końca, Chris Blackberry, moja najlepsza przyjaciółka podbiegła do mnie i radością oznajmiła, że jej praca nie była najgorsza i ona również zaliczyła test.
-Parę dziewczyn wybiera się na biwak za miasto. Pomyślałam, że fajnie byłoby się do nich przyłączyć.- Zaczęła dziewczyna. –Oh Chris, dobrze wiesz, że nienawidzę biwaków! To całe robactwo i brak łazienki…- Nie marudź!- Uciszyła mnie dziewczyna.- Pomyśl tylko. Cisza, ognisko, hektolitry piwa i nasza babska paczka. Będzie super! Nie daj się prosić.- Moja przyjaciółka wiedziała, że kiedy na moje usta wdarł się mały uśmiech, poddałam się i przestałam walczyć. –Babski weekend czas zacząć!- Krzyknęła Chris zwracając na nas uwagę kilku innych studentów. Nigdy nie przypuszczałam, że ten jeden wyjazd bezpowrotnie odmieni moje życie i wywróci je do góry nogami.
-To już ostatnie, obiecuję.- Powiedziałam ze śmiechem przyjmując od Danielle kolejną puszkę Heinekena. Postanowiłyśmy rozbić nasz obóz w małym lasku, niedaleko rzeki, parę kilometrów za Essex. Dziewczyny miały rację. Było tu pięknie, słonecznie i cicho. W końcu wypocznę i popracuję nad swoją opalenizną. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo piękna, biorąc pod uwagę to, że pochmurna i deszczowa Anglia raczej nas nie rozpieszcza. –I co Coco, masz kogoś na oku?- Zapytała Eleanor odrywając wzrok od egzemplarza Glamour, który dzierżyła w swoich smukłych dłoniach. – Coco ma romans z „Dziejami Herodota” lub ewentualnie „Rozważną i Romantyczną”.- Zadrwiła Chris. –Te książki są cudowne, a poza tym na razie nikogo nie szukam.- Odgryzłam się wystawiając język przyjaciółce. –Z twoim wyglądem mogłabyś mieć każdego. Zazdroszczę ci tych cholernie długich nóg, niewinnej twarzyczki i dużych cycków.- Powiedziała Jade poprawiając swoje Ray-Bany. –Każdy facet leżałby u twoich stóp, gdybyś tylko odłożyła na chwilę tą pieprzoną naukę. –Dodała Leigh-Anne. –Dajcie spokój, nawet kujony potrzebują od czasu do czasu porządnego bzykanka. –Dorzuciła Jesy i wszystkie razem parsknęłyśmy głośnym śmiechem.
Obudziłam się około trzeciej nad ranem, zaalarmowana napełnionym pęcherzem. Popatrzyłam na Chris, która wciąż słodko spała. Spróbowałam położyć się z powrotem, lecz bardzo trudno było mi zignorować potrzebę. Po przemyśleniu wszystkich „za” i „przeciw” opuszczenia naszego cieplutkiego namiotu, cicho rozsunęłam suwak i wygramoliłam się na zewnątrz. Ognisko było już przygaszone, więc nie byłam w stanie dostrzec nic, w panujących ciemnościach.
Po omacku zagłębiłam się w las. Kiedy znalazłam odpowiednie miejsce, opuściłam spodnie mojej piżamy i ulżyłam sobie. –O niebo lepiej.- Pomyślałam wracając do namiotu.- Cholera jasna!- Zaklęłam potykając się o połamaną gałąź, na którą nie zwróciłam uwagi. Kontynuowałam moją podróż do obozowiska, kiedy minęłam bardzo stare i rozłożyste drzewo, którego nigdy wcześniej nie widziałam.-Coco, ty idiotko! Zgubiłaś się w cholernym lesie i do tego jeszcze w środku nocy! Zajebiście!- Skarciłam się w duchu.-Gorzej być już nie może.- Dodałam na głos. Oh, ależ ja byłam głupia. Idąc prostą drogą dostrzegłam małe, żółte światełko w oddali. –Czy to możliwe, że ktoś mieszka w środku lasu?- Pomyślałam. A właściwie wcale nie myślałam. Zbliżając się do drewnianej chatki byłam pewna, że jej właścicielem jest miły i przyjazny gajowy, coś w stylu Hagrida. Ależ ja byłam naiwna. Kiedy podeszłam bliżej okazało się, że to, co z daleka wydawało mi się małym, drewnianym domkiem, rzeczywiście jest pokaźnych rozmiarów rezydencją. -Ktoś , kto buduje dom w środku lasu raczej nie jest zbyt towarzyski.- Przemknęło przez moje myśli. Trudno, właściciel rezydencji jest moją ostatnią deską ratunku. Miejsce na podjeździe zajmował duży, czarny samochód z niskim zawieszeniem.- O, mój Boże! Czy to jest  Pagani Huayra, jedno z najdroższych aut na świecie?- Pomyślałam. Nawet na kacu i w środku nocy rozpoznam auto moich marzeń. Gdybym sprzedała mieszkanie, wszystko co mam i wzięła olbrzymi kredyt, wciąż nie byłoby mnie stać na zakup tego cacka. Intrygujące, co taka maszyna robi w środku lasu.
Niepewnie stanęłam przed drzwiami domu i spojrzałam na swój strój. Miałam na sobie flanelowe spodnie od piżamy w różowo-białą kratę, szarą bluzę i trampki.-Może jest szansa, że domownicy się nie wystraszą? -Pomyślałam. Delikatnie zapukałam w duże, mahoniowe drzwi. Cisza. Odczekałam chwilkę i spróbowałam jeszcze raz, tylko energiczniej. Znowu brak odzewu. Zdesperowana chwyciłam klamkę i niepewnie pociągnęłam w dół. Ku mojemu zaskoczeniu potężne drzwi ustąpiły, prezentując mi wnętrze budynku. Na wprost wejścia znajdowały się szerokie, drewniane schody, a tuż obok piękny, marmurowy kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Przed nim stały dwa fotele i niewielki stolik. Na ziemi leżał puchaty, biały dywan, wyglądający na niezwykle miękki. Na prawo od schodów znajdowała się przestronna kuchnia, w której paliło się światło. Wnętrze było niezwykle ciepłe i przytulne. Postanowiłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie dać znać domownikom, że mają nieoczekiwanego gościa. -Ekhhem.- Odchrząknęłam. –Jest tu ktoś?- Durne pytanie, wiem, ale nie miałam pojęcia jak zaalarmować właścicieli uroczej chatki o moich odwiedzinach. Znowu cisza. Nikt nie odpowiedział. -Co jest nie tak?- Zapytałam się w duchu i ruszyłam w górę potężnych schodów. Z każdym moim krokiem stopnie pod moimi stopami złowieszczo trzeszczały. –Coco, ty pierdolnięta kretynko, a co jeśli w tym domu mieszka seryjny morderca? Gratuluję pomyślunku. Nagroda dla największej idiotki świata trafia do panny Marlboro!- Mój wewnętrzny monolog przerwały mi dziwne odgłosy dochodzące z jednego z pokoi. Nie wiem czemu, ale w tym momencie stwierdziłam, że lepiej będzie pozostać w ukryciu. -Ostatnia szansa Coco, spierdalaj stamtąd.- przemknęło przez moje myśli. Zbliżyłam się do uchylonych drzwi, a odgłosy wydawane przez lokatorów stały się bardziej wyraźne. –Pytam cię ostatni raz i lepiej, żebyś, kurwa, odpowiedział.- Warknął zachrypnięty, męski głos.- Kto nas wsypał? Skoro nie ty, to który z pieprzonych znajomych Parkera powiadomił psy? Kurwa mać, do mówię do ciebie! Straciliśmy dwa kilogramy najczystszej kokainy!- Odgłos wymierzania siarczystego policzka rozszedł się po pomieszczeniu.-O, mój Boże. Moje nogi ze strachu odmówiły posłuszeństwa tak, że mogłam tylko stać i przysłuchiwać się ostrej wymianie zdań. – Auuuł!- Zawył z bólu głos, który odezwał się po raz pierwszy. – Uspokój się Tommo. Jak koleś nie chce gadać, to podzieli los przyjaciela który nas  wydał.- Powiedział inny mężczyzna. –Racja Zayn, zajmiesz się tym czy ja mam z nim skończyć?- Znów odezwał się zachrypnięty głos. –Nie zrobisz…tego. Zbyt.. bardzo boisz się.. konsekwencji, Tomlinson. Wiesz, że Nathan ci.. tego nie daruje.. – Wydyszał facet, który jak mi się wydawało był ofiarą zajścia. Wszyscy zgromadzeni wybuchli głośnym i złowieszczym śmiechem, od którego moje włosy stanęły dęba. W pomieszczeniu musiało się znajdować kilku mężczyzn. Po paru sekundach rechot ustał, a zamiast tego usłyszałam odgłos odbezpieczania broni. O nie. Do moich uszu dotarł strzał, a po chwili głuchy dźwięk czegoś ciężkiego, upadającego na drewnianą podłogę.
Poczułam, że moje nogi są jak z waty, po plecach przechodzą ciarki, a serce wali jak młot. Byłam kurewsko przerażona. Kuźwa, właśnie byłam świadkiem morderstwa! Będąc całkowicie w amoku spróbowałam się cofnąć, ale moje miękkie ze strachu nogi potknęły się o dywan, a ja z hukiem upadłam na ziemię. Kurwa mać .Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, ukazując pięcioosobową grupę wytatuowanych mężczyzn, stojącą w jasnym pokoju. No i trupa, całego zakrwawionego, i  leżącego na podłodze. Chłopak który otworzył drzwi, miał nie więcej niż 23 lata, był wysoki i dobrze zbudowany. Jego idealnie wystylizowane włosy były zaczesane do tyłu, a kilkudniowy zarost sprawiał, że wyglądał bardzo pociągająco. Kurwa, Coco! On jest MORDERCĄ! Kiedy jego lodowato błękitne spojrzenie skrzyżowało się z moim, straciłam przytomność, a ostatnie co usłyszałam to –Kogo my tu mamy?- wydobywające się z ust pięknego mężczyzny, o nazwisku, jak mi się wydawało, Tomlinson. Później była już tylko ciemność.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że po raz pierwszy spojrzałam w oczy samego diabła, najgorszego koszmaru, najbardziej toksycznej trucizny i mojej największej miłości.
_________________________________________________________________________________
Wreszcie jest! Pierwszy rozdział #TOXIC! Nawet nie macie pojęcia jak bardzo jestem wdzięczna za każdy komentarz lub odwiedzenie bloga (: Kolejna część opowiadania pojawi się za kilka dni, a jeśli chcecie być informowani na bieżąco o nowych rozdziałach, zostawcie swój twitterowy username w komentarzu. 
                                                                        Z xo